Przygoda życia
Każda historia ma swój początek. Ma też i koniec. Czas płynie nieubłaganie, zmieniają się priorytety.
Na początku szukałem jakiegoś serwisu do prowadzenia statystyk rowerowych. Z czasem zauważyłem również, że bikestats świetnie nadaje się do zapamiętywania wycieczek rowerowych. Dla rowerzystów wyjazd poza własne podwórko jest świetną przygodą. Właśnie przygodą życia. Każdy swoje przygody życia przeżywa po swojemu, ale każdy intensywnie mocno. Warto mieć takie i jak najwięcej.
Obecnie są ciekawsze serwisy do statystyk, bardziej zautomatyzowane i czytelniejsze. Stąd nie będę już wpisywał "komunikacji miejskiej". Ale jeśli przydarzy się jakaś tytułowa "przygoda życia" zapewne umieszczę ją w kategorii "wycieczki"
Do zobaczenia na szlaku!
Praca. Czy już mówiłem, że nie cierpię okresu przedświątecznego? Nawet zwykli ludzie już tego nie przeżywają. A firmy wariują, byle jak najwięcej wydoić mamony.
Takie tam, dojazdowe..
Na sesję zdjęciową (zdjęcia wkrótce). Później do dziadka, do szpitala. Złamał sobie szyjkę kości udowej. W tym przypadku powiedzenie "gdyby kózka nie skakała .." nie sprawdza się. Od 20 lat siedzi na dupie, więc nie dziwota, że ma zaawansowaną osteoporozę. Złamał kończynę dolną w biodrze, jak siadał na tyłku -_-'
Czterdzieści dwa i trzy, dwa czterdzieści trzy. Czyli praca i interesy na mieście :)
Przyszła w końcu paczka z oponą Smart Sam.

Jest tak jak myślałem. W głębszym śniegu przy szerokości opony 1,6 nie ma komfortu. No, taka wada trekinga. Na głębszy śnieg to musiałbym sobie zrobić zimówkę z jakiegoś górala na oponach 2,5 z kolcami.

Smart Sam - po śniegu
© inimicus
Mimo wszystko za pięć dych jestem zadowolony. Jest lepiej niż było. Za to nadal jestem pod wrażeniem Marathon XR. Oponka, którą mam z tyłu ma już przejechane 15000 km a nadal wygląda jak nowa. Co lepsze jeszcze żadnego kapcia na niej! Do miasta (i poza) ideał!

Shwalbe Marathon XR po 15000 km
© inimicus
Smart Sam - po śniegu© inimicus
Shwalbe Marathon XR po 15000 km© inimicus
Tragiczny powrót z pracy. Tak źle jeszcze nigdy mi się nie jechało. W tej śnieżycy, dodatkowo potrącił mnie jeszcze samochód. W końcu mnie nie widział na jezdni. Jaki samobójca by jechał w taką pogodę rowerem, więc potraktował mnie jak powietrze. I dobrze mu tak, stłukł sobie baran migacz o goleń mojego amorka.
Śnieg. Czyżby rutyna? Pierwsza gleba, ewidentnie z mojej winy. Po koleinach nazbyt się rozpędziłem. Efektem czego był piękny lot i ułamana podstawka od licznika ;/

Ułamana podstawka Sigma
© inimicus
Km wpisane "na oko" z podobnych przebiegów do pracy.
Ułamana podstawka Sigma© inimicus
Do pracy trzeba jakoś się dostać. Za oknem śnieżyca. Znajomi i rodzina przestrzegają mnie bym czasem nie wpadł na głupi pomysł i nie wsiadał na rower. Ja tylko nieśmiale uśmiecham się pod wąsem. Wyjeżdżam.. rowerem. Po przejechaniu kilku metrów już żałuje decyzji. Ale w duszy mówię sobie: "O co to nie! Jeszcze się nie poddam, zobaczę co będzie dalej" Poruszam się do przodu, to najważniejsze. Robię poważny błąd. Chcąc uniknąć jazdy z samochodami zjeżdżam na mało uczęszczaną drogę. Po chwili muszę iść z rowerem. Jednak niebawem docieram na główną drogę i już stamtąd nie zjeżdżam. Myślałem, że to ja będę blokował ruch. Okazuje się, że to auta przeszkadzają mi jechać. Na zmianę przemieszczam się środkiem/przy brzegu ulicy, w zależności jak auta stoją. Ten slalom gigant praktykuje do samej pracy. Docieram bezpiecznie. Pamiątkowe zdjęcie tuż pod pracą:

Pod pracą
© inimicus
Gdy jestem w pracy nie przestaje sypać. W związku, z sytuacją na drogach w robocie muszę siedzieć 3 godziny dłużej niż zwykle. Martwię się czy i jak wrócę. Nie wziąłem więcej jedzenia ze sobą niż zwykle. Modlę się bym nie zasłabł w drodze z powrotem. Wyobraźnia płata figle. W końcu te 15km do pracy dało mi w kość tak jakbym przejechał 60km.

Start po pracy ciężki. Ale to znów drugorzędna droga. W okół stoją TIR. Wygląd niecodzienny. Na tych ulicach na co dzień TIRów nie ma, a teraz robią sobie parking. Wjeżdżam na główną drogę i..sunę. Jest pięknie. Jedzie się bardzo dobrze, mały ruch. Wracajć mam chwilkę by pocykać fotki. Po niedługim czasie podjeżdżam pod dom. Raptem 20 minutach dłużej niż zwykle.

Do pracy spóźniłem się raptem 20 minut, gdzie zmotoryzowani byli później od 2 do 3,5 godziny :) Wróciłem normalnie, gdyby nie to, że siedziałem w pracy 3 godziny dłużej. Niezła przygoda :)

P.S - Ciekawe jak się dzisiaj jeździło kurierom rowerowym :)
Pod pracą© inimicus